Małgorzata Pacholec - dyrektor Instytutu Tyflologicznego. Stoi w parku, w ręku trzyma laskę.W moim życiu zawodowym niemal codziennie spotykam dorosłe osoby, które tracą wzrok z powodu różnych schorzeń. Zgłaszają się do nas w poczuciu klęski i beznadziei, a Polski Związek Niewidomych jest dla nich ostatnim miejscem, w którym szukają zrozumienia i wsparcia.

Gdy przedstawiamy im propozycje podjęcia nauki bezwzrokowych technik ułatwiających codzienne funkcjonowanie, zazwyczaj na początku natrafiamy na psychiczny opór przed rozpoczęciem procesu takiej specjalnej rehabilitacji. Osobom tym bardzo trudno zaakceptować nową sytuację i pogodzić się z myślą, że należą już do środowiska osób słabowidzących, a co gorsza niewidomych.

Zastanawiając się nad przyczynami takiej postawy, doszłam do wniosku, że to, co blokuje osoby słabowidzące i utrudnia ich rehabilitację, to poczucie wstydu. Ja sama jestem przykładem takiej osoby, która przez wiele lat wstydziła się słabowidzenia. Dziś wiem, że było to uczucie irracjonalne, wpędzające mnie w różne deprymujące sytuacje.

Już w dzieciństwie miałam problemy ze wzrokiem i choć lekarze od razu postawili prawidłową diagnozę, nigdy otwarcie nie poinformowali moich rodziców o tym, że choroba ma podłoże genetyczne, jest nieuleczalna, postępująca i prowadzi do stopniowej utraty widzenia.

Rodzice tracili zatem czas, pieniądze, a także nadzieję w ciągłej pogoni za cudowną kuracją, która poprawi wzrok ich córeczce. Widząc wielkie rozczarowanie, ból i rozpacz na twarzy mojej matki po kolejnych wizytach u okulistów, nauczyłam się ukrywać swoje problemy, aby jej nie martwić. Oszukiwałam lekarzy, bo na pamięć znałam tablicę Snellena do badania ostrości wzroku i mówiłam, że widzę litery czy cyfry, choć ich nie widziałam.

O moich problemach rodzice ze znajomymi mówili przyciszonym głosem, starając się, abym nie słyszała – w ten sposób powoli nabierałam przekonania, że słabe widzenie jest nieszczęściem, którego trzeba się wstydzić. Dlatego za wszelką cenę starałam się ukrywać moje trudności przed rówieśnikami. Gdy oni grali w piłkę na plaży, ja mówiłam, że wolę się opalać. Na spotkania do kawiarni przychodziłam zawsze wcześniej, by nie zwracać na siebie uwagi nieporadnym rozglądaniem się za umówioną osobą. Chodziłam na wagary w pochmurne dni, by nie narazić się na ośmieszenie przed kolegami, gdy nauczyciel każe mi przeczytać coś w książce, a ja będę dukać.

Gdy byłam już dorosła, za nic nie chciałam wziąć do ręki białej laski, choć z powodu mojej choroby, wieczorem stawałam się ślepa jak kret i nie mogłam już sama poruszać się po ulicach. Nosiłam ze sobą długi parasol, aby macać nim podłoże, bojąc się krawężników i schodów w dół.

Stopniowo straciłam też i resztkę widzenia, i już nie dało się tego ukryć. Wtedy dopiero trafiłam do Polskiego Związku Niewidomych, oczywiście w poczuciu przegranej. Jednak ku memu zaskoczeniu spotkałam tu ludzi niewidomych, którzy zaimponowali mi swoją wiedzą, samodzielnością, kompetencjami.

Zanim przyszłam do PZN, myślałam, że słabowidzenie usuwa mnie z życia towarzyskiego i zawodowego. A tymczasem odkąd zaufałam mądrzejszym ode mnie i podjęłam decyzję o rozpoczęciu rehabilitacji, moje życie i samopoczucie zmieniło się diametralnie. Przede wszystkim uwierzyłam w to, że miarą mojej wartości nie jest dobry wzrok, i że mimo słabowidzenia nie mam się czego wstydzić. Dziś jestem odporniejsza na różnego rodzaju wpadki i porażki, paradoksalnie choć dziś już nic nie widzę, to lepiej się czuję. Potrafię otwarcie mówić każdemu o moich problemach z widzeniem i prosić o pomoc.

Nie da się zaprzeczyć, że utrata widzenia to wielka strata powodująca całkowitą zmianę dotychczasowego życia. Dla niektórych to ogromna trauma, po której trudno jest się podźwignąć. Ale nie musi tak być.

Moje wieloletnie doświadczenie z pracy z ludźmi pokazuje, że oprócz żalu po stracie to wstyd najczęściej jest przyczyną waszego złego samopoczucia, samotności, izolacji i bezradności. O ile trudno jest przywrócić sprawność wzroku, o tyle wstyd można pokonać, a wtedy wszystko zmienia się na lepsze.

Małgorzata Pacholec